Miał być wpis optymistyczny o pięknej wiośnie za oknem i o tym, że na tarasie zawitała pierwsza sójka w tym roku… Rzeczywistość jednak mnie dzisiaj przerosła.
Zaczęło się od tego, że świeżo upieczone ciasto ŚMIERDZIAŁO.
Właściwie zaczęło się dwa dni wcześniej, gdy Babcia Bożenka zadzwoniła, że nie przyjdzie z powodu powracających torsji.
Potem Kubiś dostał w nocy srakę i trzeba było zmieniać pościel. Dwa razy.
No i właśnie to ciasto, od którego nas mdliło.
A potem sprawy potoczyły się na tyle szybko, że musieliśmy ustalić grafik wejść do toalety.
Dlatego zamiast hasać z Jędrusiem na trampolinach, dzieciaki leżą w łóżkach i jęczą, a dorośli zamiast raczyć się plackami po węgiersku i szklaneczką whiskey, sączą herbatkę miętową.
Thankyouverymuch. Ja wysiadam.
Heh…u nas to samo. Misiuchy chore, Młoda podobnie a mnie już gardło drapie więc to jedynie kwestia czasu. Zdaje się, że mnóstwo ludzi ma teraz chorobowy problem…
Pozdrawiam